Job, św.: Panie Boże wszechmogący

Zaczęty przez marian7, 19-11-2009, 19:18:43

Poprzedni wątek - Następny wątek

marian7

Panie Boże wszechmogący,
Opatrznie światem rządzący!
Ty miłujesz sługi Swoje,
Którzy pełnią wolę Twoję.

Był mąż pewien sprawiedliwy
I w służbie Bożej gorliwy,
Któremu Job imię było,
W całym świecie się wsławiło.

Na wschód słońca świata tego
Nie było sprawiedliwszego,
Co by lepiej zakon chował
I wierniej Boga miłował.

Dla jego bogobojności,
Że się strzegł wszelakiej złości
Bóg nań szczodry wszemi dary
Obsypywał go bez miary.

Ztąd Job miał syny urodne,
Trzy córki bardzo nadobne,
Które Pan Bóg umiłował
I je w łasce Swojej chował.

Siedm tysięcy owiec trzoda,
Trzy tysiące miał wielbłąda,
Wołów pięć set jarzm do tego,
Pięćset oślic było jego.

Czeladź bardzo liczna była,
Która wiernie mu służyła;
Tak Joba sprawiedliwego
Bóg obdarzył, sługę Swego.

Stało się dnia niektórego,
Iż rzekł Pan do czarta złego:
Zkąd idziesz, marny szatanie?
Zwodziłem świat, miły Panie.

Gdyś tak świata wiele zwodził,
Po nimeś tak długo chodził,
Pewnieś widział sługę mego
Joba najsprawiedliwszego.

Szatan na to odpowiedział:
Już ja o tym się dowiedział;
Dobrzeć mu być sprawiedliwym,
Gdy przez Ciebie tak szczęśliwym.

Mnie tylko przypuść do niego,
Niech zniszczę majętność jego,
A gdy wszystkiego pozbędzie,
Pewnie Ci złorzeczyć będzie.

Rzekł więc Pan Bóg do szatana:
Moc na wszystkoć będzie dana,
Zniwecz wszystko, co jest jego,
Tylko nie tykaj samego.

Otóż tedy dnia jednego
U brata pierworodnego
Dzieci Joba poschodziły,
I tu razem jadły, piły.

Wtem do Joba poseł wpada
I z trwogą mu opowiada:
Sabejczycy nagle wpadli
Woły z pługów ci pokradli.

I oślice wszystkie wzięli,
Czeladź mieczem w pień wycięli;
Jam się tylko uratował,
Bymś nieszczęście to zwiastował.

Ledwie dopowiedzieć zdoła
Jużci drugi wbiegłszy woła:
Ogień z nieba padający
Spaliłć owiec siedm tysięcy.

Słudzy twoi, co ich strzegli,
Tąż samą śmiercią polegli;
Jam się tylko uratował,
Bymś nieszczęście to zwiastował.

W tem i trzeci przylatuje
I Jobowi obznajmuje:
Chaldejczycy najechali
I wielbłądy ci zabrali;

Mieczem pachołków wycięli
I z zdobyczą swą uciekli;
Jam się tylko uratował,
Bymś nieszczęście to zwiastował.

Nie dokończył tej powieści,
A już czwarty niesie wieści:
Dzieci twoje razem były
W domu brata, jadły, piły;

Wiatr gwałtowny dom obalił,
Wszystkich zabił i przywalił;
Jam się tylko uratował,
Bymś nieszczęście to zwiastował.

Job zapłakał na te straty
I na sobie podarł szaty;
Z żalu ogoliwszy głowę
Ozwał się w słowa takowe:

Boże w Tobie me ufanie,
Niech się Twoja wola stanie;
Za wszystkoć z serca dziękuję,
Bo Cię nad wszystko miłuję.

Nagim na ten świat wydany,
A człek niby kwiat różany,
Zdrów i wesół w tej to dobie,
Jutro trupem legnie w grobie.

Tyś dobrami mnie wzbogacił,
A gdym wszystko już utracił,
Tak się tylko, Panie, stało,
Jak się Tobie podobało.

Jam sługa Twój uniżony,
Bądź, o Panie, pochwalony!
Boś jest dobry, sprawiedliwy,
A dla sług Swych miłościwy.

Znów do Boga szatan powie:
Za swe życie i swe zdrowie
Człowiek odda chętnie wszystek
I majątek i dobytek.

Póki jemu zdrowie płuży,
Chętnie Job Ci, Panie, służy,
Aleć ściągnij Swoją rękę,
Wciele, kościach zadaj mękę,

Wnet on chwalić Cię przestanie
I usłyszysz narzekanie,
A gdy boleść go otoczy,
Złorzeczyć Ci będzie w oczy.

Na to rzekła Pan do szatana:
Więc i na to moc ci dana,
Dotknij się zdrowia onego,
Lecz zachowaj życie jego.

Wnet czart zdrowie jego skaził,
Całego wrzodem zaraził,
Na ciele od stóp do głowy
Ani znaczek nie był zdrowy.

Ludzi nawet Job odbieżał
I na gnoju zdala leżał,
Cały okryty wrzodami
I dręczony boleściami.

Ropę, co z wrzodów wypływa,
On skorupą oskrobywa,
Aby ulgę sobie zrządził,
Lecz językie swym nie zbłądził.

To żona jego widział,
Suknie na sobie targała:
Czemu chwalisz Boga twego?
Ześleć jeszcze co gorszego.

Job jej na to odpowiedział:
Tegom o tobie nie wiedział,
Żebyś tak szalona była,
Byś przeciw Bogu bluźniła.

Dobrem brali z Jego ręki
I składali za to dzięki,
A gdy złego co udzieli,
Wdzięcznie przyjąćbym nie mieli?

Trzej Jobowi przyjaciele
Słysząc jak od cierpi wiele,
Razem do niego przybyli,
Ażeby go nawiedzili.

Skoro tylko go ujrzeli,
Z przerażenia aż struchleli,
Tak bowiem był zeszpecony,
Do niepoznania zmieniony.

Rzewnie nad nim zapłakali,
Popiołem się posypali,
Długo w milczeniu siedzieli,
Bo straszną boleść widzieli.

A na Joba przemówienie,
By im skreślić swe cierpienie,
Nową boleść mu zadają,
Gdy mu grzechy wyrzucają.

Bezbożność i grzechy twoje,
To boleści twych są zdroje,
Wszakże Bóg tylko zbrodniarze
I bezbożnych ciężko karze.

Na to Job pełen gorzkości
Rzekł, swej broniąc niewinności:
Niebo świadkiem moim będzie
Dzisiaj i zawsze i wszędzie;

Póki stanie ducha mego,
Usta nie rzekną nic złego;
Niech mi życie Bóg odbierze,
Jednak Jemu ufam szczerze.

Odkupiciel mój, wiem, żyje;
Choć więc ciało moje zgnije,
To na Pańskie zawołanie
W dzień ostateczny powstanie.

Pewną zatem mam nadzieję.
Że znów skórę mą przywdzieję
I w mem ciele Boga mego
Oglądać będę wiecznego.

Nie próżno Job ufał w Pana,
Bo mu wnet nagroda dana;
Uleczył go Bóg z choroby,
Wrócił mu wszystkie zasoby.

Chociaż wiele Job utracił,
Bóg w dwójnasób go zbogacił,
Że bogatszym był, niż wprzódy,
W dostatki, sługi i trzody.

Siedmiu go Pan Bóg synami,
Trzema obdarzył córkami,
I znów krewni, przyjaciele
Podzielają z nim wesele.

Sto czterdzieści lat starości
Dożył Job w szczęściu, radości;
Idąc na wieczne spocznienie,
Czwarte żegnał pokolenie. Amen

Pelplin, 1871r. Nr.776