Łazarz [ubogi], św.: Stało się to przed laty [nuty]

Zaczęty przez knrdsk1, 22-07-2007, 16:35:26

Poprzedni wątek - Następny wątek

knrdsk1

"Karnawał dziadowski - pieśni wędrownych śpiewaków (XIX-XX w.)" Wybór i
opracowanie Stanisława Nyrkowskiego. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1977 r.


O ewangelicznym Łazarzu.

Stało się to przed laty, Że jeden człek bogaty
                    W złoto, srebro i szaty
Tylko jadł, pił, tańcował, Dzień i noc bankietował,
                    Pychę w sercu swym chował.
Jak pan siedział w pokoju, Miał dość potraw, napoju,
                    Nie pomniał, że brat w gnoju.
Wiedząc, że był w ucisku I leżał tam poblisku,
                    Potraw mu na półmisku
Ani nawet z piwnice Trunku choćby szklenice
                    Nie wysłał na ulice.
Pan się w krześle rozpiera, Z potraw usta ociera -
                    Łazarz z głodu przymiera.
Bogacz wesoło krzyka, Dzień i noc gra muzyka -
                    Łazarz swe łzy połyka.
Łazarz przed wroty stęka, W ręku, nogach ból nęka -
                    Bogacz się nic nie lęka.
Władnąć sobą nie może, Zła odzież, twarde łoże,
                    Tylko wzdycha: "Mój Boże!"
Wtym bogacz szedł z pałacu Gdzie Łazarz na tym placu,
                    Twarz od niego odwraca.
Tak serca kamiennego Umyślił być pysznego,
                    Że nie wejźrzał na niego.
Łazarz podniósłszy głowy, Jak kaleka niezdrowy,
                    Żałośnie mówi słowy:
"Ach bracie! Idziesz drogą, Zstąp ku mnie swoją nogą,
                    Zwiedź osobę ubogą.
Niech cię serce zaboli, Widząc mnie w tej niedoli,
                    Daj mi chleba i soli.
Zmiłuj się! Wyślej wody Kropelkę dla ochłody,
                    Widzisz rany i wrzody.
Język ledwie przerzecze, Z wierzchu, wewnątrz ból piecze,
                    Bracie, dobry człowiecze!
Poczynaj sobie skromnie, Przybliż się przecież ku mnie,
                    Rzecz miłe słowo do mnie.
Nie brzydź się, luboś panem, Moim braterskim stanem,
                    Abyś nie był karanym."
Bogacz od niego w skoki. Podpar(ł)szy sobie boki
                    Stanął na kilka kroki.
Rzekł: - "Psie zgniły! Co gadasz? Obok to ze mną siadasz
                    Że się krewnym powiadasz
I liczysz się bratem? Nie znam cię jak świat światem -
                    Kłamiesz, żebraku, zatem.
Mnie robią radła, pługi, Mam karety, mam cugi -
                    Czyś ty pan taki drugi?
Mam dwory, mam pokoje, Ogrody, łaźnie, zdroje -
                    Robactwo skarby twoje;
Mam perły, mam kanarki, Zwierzęta, różne ptaki -
                    Tyś człowiek lada jaki;
Mam aksamit, purpury, Lisy, sobol, wilczury -
                    Na tobie łachy, dziury;
Krzeseł, stołków sowicie, Po ścianach mam obicie
                    I mieszkam znakomicie -
Tyś w śmieciach bez chałupy, Jak pies jadasz z skorupy
                    A stół twój z gnoju kupy.
Gdzie u ciebie bankiety, Marcypany, pasztety? -
                    Jam jadał, ale nie ty,
Który leżysz o głodzie. Ni o chlebie, o wodzie...
                    Nie licz mi się w tym rodzie.
W szkatołach na ostatku Pieniędzy podostatku,
                    Nie boję się przypadku.
A któż mnie z tych rozkoszy, Z majętności wypłoszy,
                    Skarby moje rozproszy?
Ty mi osoba jaka?" Pdunuł na mizeraka -
                    Złość bogaczowa taka.
A tak z tego rankoru Szedł czym prędzej do dworu
                    Pełen pychy, humoru.
Łazarz się zalał łzami, Wzruszywszy ramionami
                    W niebo spojźrzał oczami,
Od wszystkich opuszczony I od brata zelżony,
                    Niczym nie obdarzony.
Choć bestyje, z litości Znosili mu psi kości,
                    Żywiąc go w tej słabości,
Liżąc rany zbolałe, liżąc wrzody zropiałe,
                    Krzepiąc ciało schorzałe.
I tak Łazarz w barłogu, Leżąc przy brata progu,
                    Oddał już ducha Bogu.
Wielka radość, śpiewanie, Gdy Łazarz miał skonanie,
                    W niebie tryumfowanie.
Z tak mizernej pościeli Łazarza w niebo wzięli
                    Święci Pańscy, anieli.
Osadzili na tronie, Na Abramowym łonie,
                    W szczęśliwości koronie:
"Witaj Łazarzu święty! Tyś od Boga przyjęty,
                    Twój brat będzie przeklęty.
(Ty zażywaj wesela, Skarze sąd Zbawiciela
                    Twego pogardziciela.)"
Gdy czasu wyszło mało, I tak się wcale stało:
                    Czartów gmin przyleciało,
Czyniąc zaraz napaści: "Bogaczu! Już to czas, ci,
                    Pójdź w piekielne przepaści,
Nie czyniąc testamentów z Klejnotów, dyjamentów.
                    Dosyć płaczu, lamentów!"
Po czasie wzdycha z strachu, Widząc czartów w swym gmachu,
                    We drzwiach, oknach, na dachu.
Gdy go śmierć dusić skoczy, Na wierzch wylazły oczy,
                    A z gardła  piany toczy.
A wtym już oni czarci, Jako na źwierze charci
                    Srogim jadem zażarci,
Porwali go czym prędzyj Od Skarbów, od pieniędzy
                    Do piekła wiecznej nędzy.
Tam gore od dnia do dnia Ten nieszczęśliwy zbrodnia,
                    Język jako pochodnia.
Na głowie targa włosy, Co gardła czyni głosy
                    Do Łazarza w niebiosy:
"Ach, Łazarzu, przez dzięki, Bracie, patrz na me męki,
                    Zmocz w morzu palec ręki,
Zalej w uściech płomienie, Skrop języka spalenie,
                    Ugaś we mnie pragnienie".
Łazarz mu odpowiada: "Bogaczu, trudna rada:
                    Wieczna już twoja biada."
Bogacz woła w tym stanie: "Przeklęte rozbratanie,
                    Płakać mi teraz na nie,
(Z) Łazarzem bratem drogim! Jak Bóg na niebie Bogiem
                    Nie pogardzaj ubogim.
Za kawałeczek chleba, Gdy mu go było trzeba,
                    Boga nie widzieć z nieba?
Czerwieńce i talary Narobiły tej kary,
                    Żem nie dawał ofiary.
Za perły i łańcuchy Krępują mnie złe duchy,
                    Uczą mnie w piekle skruchy.
Z aksamitu zwleczony(m), W ogień piekła wrzucony,
                    Który jest z każdej strony.
Już tłustość z ciała spadła, Czarci ujmują sadła,
                    Twarz nie żąda zwierciadła.
Muzyki nie obaczę, Lecz wrzeszcząc w piekle skaczę,
                    Za śmiechy rzewnie płaczę.
Gdzież, co ze mną siadali, Rozpuście pomagali,
                    Dzień, noc bankietowali?
Sam gorzeję sierota, Nie mając srebra, złota,
                    Jako jeden niecnota.
Ni żadnego krewnika, By pocieszył nędznika,
                    Mnie w piekle niewolnika.
Przeklęta matka była, Co mnie na świat zrodziła,
                    Ziemia, co mnie nosiła.
Przeklęte moje lata, W którem używał świata,
                    Nie pomnąc i na brata.
Już nie wyjdę na wieki Z tej piekielnej paszczeki -
                    Z Boskiejm wypadł opieki."

knrdsk1

X.M.M.Mioduszewski

Co ciekawe XMMM nie zamieszcza tekstu pieśni, ale samą melodię, pod koniec II tomu, jako "Melodyje dodatkowe":