Psalm 78 (77): Attendite, popule meus, legem meam

Zaczęty przez Tomek Torquemada, 31-05-2007, 22:35:40

Poprzedni wątek - Następny wątek

Tomek Torquemada

Jan Kochanowski
"Psałterz Dawidów"

PSALM 78
Attendite, popule meus, legem meam


Słuchaj, wierny mój zborze, otwórz uszy swoje
A do serca poważne przypuść słowa moje!
Dziwne gadki wam powiem, dziwne przypowieści,
Lecz jako dziwne, tak też i prawdziwe wieści,
Czegośmy się od ojców naszych nasłuchali,
Kiedy siłę i cuda Pańskie wyznawali.
Wola Jego tak była: to prawo wszytkiemu
Potomstwu jest podane Izraelowemu,
Aby ojcowie synom wiecznie winni byli
Dzieje Pańskie przekładać, a ci się uczyli
Pana w potrzebach szukać, sprawy pamiętali
I Jego świętobliwych ustaw przestrzegali.
Aby nie byli ojcom podobni, spornemu
Narodowi i łaski Pańskiej niewdzięcznemu,
Którzy niedobrze się w swej czuli powinności
Ani postępowali z Bogiem w uprzejmości.
Synowie Efrajmowi, męże doświadczeni
I łukiem nieomylnym władać nauczeni,
W potrzebie tył podali; czemu? Bo wzgardzili
Przymierzem Pańskim ani praw posłuszni byli.
Dobrodziejstwa i cudów Jego zapomnieli,
Które ich starszy w polach egipckich widzieli:
Morze na poły przedarł, one przeprowadził,
Wodę i stąd, i zowąd jako wał usadził;
Przydał im wodze: na dniu obłok znakomity,
A w nocy nieprzejźrzanej ogień niepokryty.
Twardą skałę przeraził, a oto z kamienia
Zdrój przeźrzoczysty wypadł nowego strumienia;
A ci tam więc pragnienie wodą ugasili,
Ale Pana przeciwko sobie zapalili
Kusząc go w sercach swoich, a niehamownemu
Pożądając pokarmu brzuchowi swojemu.
"To już - powiada - laską uderzył, a z skały
Zdrój wystrzelił i bystre strumienie wezbrały:
Będzie li też chleba mógł także nagotować
I głodne ludzi swoje mięsem opatrować?"
To Pan słysząc wielkim jest gniewem poruszony,
Wielki na niewdzięczny lud ogień zapalony
Przeto, że wszechmocności Jego nie dufali
Ani w Nim swej nadzieje, głupi, pokładali.
I zebrał płodne chmury, i otworzył nieba,
I spuścił im dostatek niebieskiego chleba.
Chleb anielski człowiek jadł; jeszcze mało na tym:
Rozkazał Eurom stanąć, wiatr z południa zatym
Ćmę wielką ptastwa przygnał, jakie więc zamieci
W piaszczystych polach pędzi, gdy pierzchliwy leci.
W obóz prosto i wkoło namiotów padali
Ptacy nieprzeliczeni, a ci używali,
Używali do sytu; chęć przedsię zostaje,
A Pan wedla łakomstwa dostatku dodaje.
Jeszcze jedli, jeszcze im w gębie mięso tkwiało,
Gdy się Pańskie przeklęctwo na nich okazało:
Ludzie co naprzedniejszy, ludzie znakomici
We wszytkim Izraelu nagle są pobici.
Imo to wszytko przedsię ani nie przestali
Swych złości, ani dziwów Pańskich uważali;
Więc też w rozlicznych troskach strawili swe lata
I przed czasem nędznego dokonali świata.
Przygodami, nieszczęściem dziwnym utrapieni
A prawie widomymi plagami dotlenieni,
Dopiero niebożęta do Pana wzdychali,
Dopiero się do Niego z płaczem uciekali.
I wspomionęli, że Pan ich jest zbawicielem,
Że Bóg ze wszech nawysszy ich odkupicielem.
Więc sobie twarzy smutne i mowę zmyślali
Nabożną, ale serca nic nie przykładali
Ani Panu w przymierzu zachowali wiary.
Ale Pan, który nie ma w miłosierdziu miary,
Sam z chęci swej zatłumił i zatarł ich złości
Ani się dał rozwodzić swej zapalczywości;
Wspomionął, że są ciało i duch niewrócony,
Kiedy raz będzie z swego mieszkania ruszony.
Jako wielekroć oni Pana obrazili
W pustyniach twardych i do gniewu przywodzili
Szemrząc przeciwko Jemu i z swej nikczemności
Miarkując Jego siłę i Jego możności,
Nie pomnieli, jako Pan dziwnie je wybawił
I połamawszy pęta na swobodzie stawił.
Jako cuda niezwykłe, cuda niesłychane
W Egiptcie okazowa!: rzeki nieprzebrane
W krew' obrócił; krwią wszytki strumienie płynęły,
A w nieznośnym pragnieniu ludziom usta schnęły;
To je mszyce rozliczne i muchy kąsały,
To żaby po pałacach mierzione czołgały,
To chrząszcze, to szarańcza zboża polne żarły,
Mrozem winnice więdły, mrozem sady marły;
Grad woły, grad wielbłądy na ziemię obalił,
A jeśli co grad minął, to grom srogi spalił.
Gniew Pański na nie przyszedł, przyszło udręczenie
I ciężkie niewidomych szatanów trapienie.
A śmierć nie próżnowała jednako morzęcy,
Okrutna, wieki ludzkie i rodzaj bydlęcy.
Płód we wszytkim Egiptcie pierworodny zbiła
I kwiat rzeźwiej młodości nagle posuszyła.
A Pan lud swój wybrany zajął jako owce
I przeprowadził w cale, a ich przeszladowce
Bystre morze pożarło; wiódł je pustyniami
Aż do kraju, który wziął sam swymi rękami
I wyrzucił im g'woli pohańce butliwe
A między nie podzielił włości osobliwe.
I mieszkali w ich zamcech, a przedsię nie byli
Wdzięczni tak znacznej łaski; przedsię odstąpili
Ustaw Pańskich i także jako ich ojcowie
Nie wytrwali statecznie w podanej umowie.
Obrócili się na zad jako łuk zdradliwy
Za nagłym wyciągnionej spadaniem cięciwy.
Bogów sobie z kamienia nowych nakowali
I nikczemnym szaleni słupom się kłaniali.
Co Pan widząc na oko wielce się zapalił
I chęć od Izraela wszytkę swą oddalił.
Namiotem i ołtarzmi wzgardził silońskiemi,
Gdzie był mieszkanie sobie ulubił na ziemi.
Arkę nieprzyjaciołom, znak swej wielmożności,
Podał w ręce, podał swej pamiątkę zacności.
On swój lud ulubiony i dziedzictwo swoje
Przywiódł na ostre miecze i na ciężkie boje;
Młódź wysieczono, panny szlubu nie czekały,
Kapłani zbici, wdowy pogrzebu nie miały.
Ocucił się Pan, jako gdy kto snem zmorzony
Wyspał wino wczorajsze i wstał wytrzeźwiony,
I zadał sromotny raz nieprzyjacielowi,
I podał go na pośmiech wszytkiemu wiekowi.
Ale władze i rządu ani Jozefowym,
Ani zacnym potomkom zlecił Efrajmowym;
Judzie zlecił, syjońskie umiłował skały,
Na których kościół sobie zbudował tak trwały
Jako ziemia lub niebo, które tak stworzone,
Ze starością na wieki nie będzie zwątlone.
Więc Dawida, co teraz za owcami chodził,
Obrał królem, aby lud izraelski wodził,
A ten je z pilnością pasł i mądrze sprawował,
Jako urząd pasterski jego potrzebował.

Tomek Torquemada

Franciszek Karpiński

PSALM LXXVII

Attendite, popule meus, legem meam


Słuchay mych nauk ludzie wybrany!
Opowiem ci je przypowieściami;
Jakiemi Bóg nas wodził odmiany,
Co od początku działo się z nami.

Cośmy słyszeli, cośmy poznali,
Co oyce nam powiadały.
Tąż wiadomością i syn się chwali,
Toż pokolenia dalsze słyszały

Opowiadając Pańskie pochwały,
I dzieła, które poczynił z nami,
Pełnimy zakład z Jakóbem stały,
Ogłaszając je przed potomkami.

Ażeby syny, co się porodzą,
Synom je swoim opowiadali;
I jak pod Pańską opieką chodzą,
Tak prawa jego zachowywali.

Nie tak, jak oyce nasze zuchwałe,
Co Boga swego złością drażnili,
Nie dawając mu serce swe całe.
Nie z całey duszy z nim się łączyli.

Synowie Efrem, coo ciągną łuki,
Podczas potrzeby wstecz się zwrócili,
Nie pilnowali Pańskiey nauki,
Przeciwnym prawu torem chodzili.

Doborodzieystw Pańskich nie pamiętali,
Które poczynił pzred ich oycami,
Kiedy w Egipcie żyznym mieszkali,
Na polach Tanis sławnych karami.

Wiodąc je, morze na pół rozsadzi,
Stanęły wodne zdrętwiałe kupy;
We dnie je ciemna chmura prowadz,
A przez noc całą ogniste słupy.

Na puszczy dzikie przedziera skały,
Aby napoił spragnione plemię;
Tam, dzie gorące piaski leżały,
Potok obfity oblewa ziemię.

Lecz oyce nasi lubiący złości,
Do gniewu Pana pobudzać śmieli;
Kuszącego w swoich serc pzrewrotności,
Aby ich żywił, że już łaknęli.

O Bogu swoim w kątach gadali:
"Mnieysza, że z skały prysnęły wody,
"Ale niech się tém Bóg nasz pochwali,
"By nam wśródpuszczy ukoił głody!"

Bóg to usłyszał, odwlekł je wśpierać,
I owszem gniewu jego doznali;
Dzieciom Jakóba przyszło umierać,
Że nie wierzyli, ani ufali.

Lecz potém bramy otworzył nieba,
Rozkazał chmurom, i spadły manny;
Jadł z Anielskiego i człowiek chleba;
Pokarm na puszczy miał nieustanny.

Gdy wszystkie wiatry pospędział z góry,
Południowemi jeden wiał szlaki:
Spadła źwierzyna jak jakie chmury,
Jak piasek morski powietrzne ptaki.

W śrzodku obozów naszych padały,
Koło namiotów naszych je brano:
Był pożywiony Izrael cały,
Stało się wszystko, czego żądano.

Jeszcze w swych ustach mięsiwo mieli,
Jednak na Boga swego gadali:
Dla tego gniewny trupem je ścieli,
W puszczy wybrani jego zostali.

Wszelako reszta niepoprawiona,
Cudom nad sobą Pańskim nie wierzy:
Ztąd każdy marnie dni swych dokona,
Wiek ich z pośpiechem do schyłku bieży.

Gdy ich wyniszczał, za nim chodzili,
Do jego łaski zrana pukali.
Wspomnieli sobie po jakiéy chwili,
Że Bóg ich wsparciem, Bóg ich ocali.

Lecz tylko usty Pana lubili,
Język ich Bogu swojemy kłamał:
Bo z nim swém sercem nigdy nie byli,
Każdy z nich święte ustawy łamał.

Jednakże Bóg nasz nie był tak mściwy,
Bo nie zostali do końca starci:
Odwrócił od nich gniew sprawiedliwy,
Nie karał ich tak jak byli warci.

Chciał wspomnieć na to, że ciałem byli,
Że duch wyszedłszy, już się nie wróci;
Jakże na puszczy Pana drażnili ?
O nie dbał, choć go Izrael kłóci.

Narwócili się aby go kusić,
Jego prawicy dzieł zapomnieli,
Nawet natenczas, gdy chciał przymusić
Tych, w których kraju tyle cierpieli.

Egipt sił jego znakami słynie,
I pola Tanis cudnemi sprawy.
Sławna ich rzeka samą krwią płynie,
By pić nie mogli, i deszcz im krwawy.

Przyszły na Egipt: robak, owady,
I brzydkie żaby, które je żarły,
I buyne pola i zbożne składy,
Śniedź wyniszczyła, szarańce tarły.

Przybiegł grad ciężki, tłucze im wino,
Drzewa ogrodów pod nim się walą;
Pod nim domowe bydlęt giną,
Resztę ich bytu pioruny palą.

Posłał im gniew swóy, a z nim przygody,
Co poniósł Aniół lubiący psować;
Nie dosyć mieli na bydle szkody,
Im nawet samym nie chciał darować.

Uderzył wszystkie pierworodniki;
Ziemia Egipska traci to sama,
Co mieli lepsze w polu rolniki;
Co było w domach możnego Chama.

Jak owce jakie lud nasz ubogi,
Z śrzodka tych nieszczęść wiódł na pustynie
Pełnych nadziei, i próżnych trwogi!
A wróg nasz morzem zalany ginie.

Potém nas przywiódł w górzyste strony,
Gdzie imię jego mieliśmy chwalić;
Do ziemi Chanan niezwyciężoney,
W którey nas wiecznie myślił ocalić.

Piérzchły narody, nam ziemię dano,
Rozmierzono nam sznurem grunt cały;
I w domach, które pozostawiano,
Izraelowe dzieci mieszkały.

Przecięż na nowo Boga draźnili,
Przeciwiąc mu się duszą złośliwą.
Odwrócili się, zakon gwałcili,
Jak ich oycowie, szli drogą krzywą.

Na nowo jego gniew pobudzali,
Kładąc na wzgórkach sprośne bałwany,
Rzeźby posągów powystawiali:
Żeby tak drażnić Pana nad pany.

Bóg to obaczył, i wzgardził niemi,
Jedną ich prawie obalił chwilą;
I gdzie zstępował z ludźmi na ziemi
Mieszkać, przybytek opuścił w Sylo.

Poszli w niewolą z mocą swą całą;
Wziął nieprzyjaciel arkę święconę,
Otoczył mieczem trzodę zwątlałą,
Dziedzictwo Pańskie było wzgardzone.

Burzliwą młodzież wojenne trudy,
I miecz niesyty poobalały;
A zostawione dziewice Judy,
Ktoby nad niemi płakał, nie miały.

Ofni, Ehinesa, Pańskie kapłany,
Nielitościwym mieczem zrąbano;
Izrael tak był porozganiany,
Że nad wdowami ich nie płakano.

Wreszcie się Bóg nasz obeyźrzeć raczył,
Pokazał się nam znowu życzliwym;
Że nieprzyjaciół naszych naznaczył
Na ich ohydę wrzodem wstydliwym.

Józef mu z czasem nie był tak miły,
I pokolenie Efraimowe;
By w niém świętości Pańskie gościły,
Przeniósł przybytek na mieysce nowe.

Na to chciał Judy naznaczyć plemię,
Na to mu góra Syońska czeka;
Tam chcaił mieć kościół, w który na ziemię
Wiecznie zstępować miał do człowieka.

Wybrał Dawida sprawiedliwego,
Wziął go od owiec na namiestnictwo,
Aby Jakóba pasł sługe jego,
I Izraela jego dziedzictwo.

Jakoż zasłużył z ludu całego,
Aby był na te wywyższon stopnie,
By w niewinności serca swojego
Wiódł ludrękami swemi rostropnie.

Przepisał Stefan z F.F.