Nie uważam, by dzieci należało uczyć specjalnie jakichś innych pieśni niż śpiewane przez dorosłych. Takie podejście, to wg mnie jeden z czynników który się składa na obecny kryzys śpiewu kościelnego. Jeden z wielu, ale istotny. Mechanizm był następujący: począwszy od lat 70-tych zaczęto organizować odrębne Msze św. dla dzieci, oprawa muzyczna tych Mszy zaczęła znacząco odbiegać od Mszy ogólnoparafialnych, dalej dorastając dzieci z Mszy dziecięcych trafiały na Msze młodzieżowe, znowu ze specyficznym repertuarem. Tak dorosło pokolenie, które niemal nie zna tradycyjnego śpiewu, które tęskni do tych infantylnych piosenek z Mszy dziecięcych i to jest dla nich punkt odniesienia dla śpiewu kościelnego.
Jeśli nie ma nastąpić całkowity zanik tradycji dzieci powinny od małego mieć kontakt z tradycyjnym śpiewem. To jest bzdura, że coś jest za trudne, w sensie melodii lub tekstu. Dzieci są przyzwyczajone do tego, że wiele rzeczy wokół jest dla nich niezrozumiałe i potrafią się cieszyć z tego że zrozumiały jakiś mały fragment. To dla dzieci sytuacja normalna, z którą stykają się codziennie.
Mój ojciec na zakończenie wieczornego pacierza brał do ręki śpiewnik Siedleckiego i intonował jedną pieśń związaną z bieżącym okresem liturgicznym. Myślę że bardziej niż pieśni śpiewane w kościele, te śpiewy domowe sprawiły, że tradycyjne pieśni są dla mnie nie tylko jakąś ogólnie pojętą tradycją, ale są moją tradycją, ja się wśród tych pieśni wychowałem. Staram się w tym mojego ojca naśladować, choć nie potrafię być tak systematyczny. Najczęściej śpiewamy (poza kolędami oczywiście) w Adwencie i Wielkim Poście.