Refleksja w temacie, sprzed niespełna wieku.
* * *
Znamienną jest rzeczą, że lud coraz mniejszy udział bierze w śpiewaniu pieśni kościelnych. W wielu parafiach w czasie procesyi zaledwie dziesiąta część śpiewa zaintonowaną pieśń przez celebransa, a reszta za nim postępuje w milczeniu. A tymczasem słyszymy wciąż głosy, nawołujące nas, kapłanów, aby zaprowadzić śpiewy liturgiczne, po łacinie, a nawet według nich “O Salutaris” i “Tantum ergo” należy ludowi stanowczo zabronić po polsku, czyli innemi słowy lud zupełnie oddalić od brania udziału w nabożeństwie...
Każdy z nas starszych, co pomni dawne czasy, gdy to jeszcze lud cały śpiewał w kościele, może zapewnić młódszych konfratrów, że najwspanialsze nabożeństwa włoskie nie mogą podnieść tak ducha i porwać go ku wyżynom, jak nasze pieśni polskie, a zwłaszcza śpiewane przez tysiączne tłumy wiernego ludu. Widziałem włoskie nabożeństwa i słyszałem śpiewy, ale lud nie bierze w nich udziału. Kler śpiewa wszystko według zasad liturgicznych bez uczestnictwa wiernych, a między ludem tworzy się przekonanie, że do duchowieństwa tylko należy odprawianie nabożeństwa publicznego, a on znajduje się w roli słuchacza lub widza. To też kościoły włoskie nigdy nie są przepełnione, a ogół wiernych robi wrażenie, jakoby się obrzędami niewiele interesował.
Nie jestem liturgistą i bezwarunkowo poddaję się wszelkim poleceniom Stolicy Apostolskiej, ale pytanie zachodzi, czy aby nasi liturgiści istotnie zrozumieli ducha ostatnich edyktów, tyczących się śpiewów w kościele. Weźmy np. pasterkę, na którą lud garnął się ochoczo, aby śpiewać lub słuchać przepięknych kolend prastarych, a dziś słyszy ze zdumieniem niezrozumiałe dla nich śpiewy, lub różne recitativa na chórze i w prostocie swojej przychodzi do wniosków, prowadzących go do zwątpienia lub osłabienia wiary. W naszych warunkach miejscowych wprowadzanie śpiewów ściśle liturgicznych jest rzeczą wprost niemożliwą, a gdzie zaś niby już wprowadzono liturgiczne śpiewy w czasie Mszy świętych śpiewanych, to zrobiono z nich po większej części wprost parodyę, uwłaczającą powadze świętych obrzędów. Śpiewy liturgiczne na mszach śpiewanych są możliwe tam, gdzie jest dużo kleru t. j. po katedrach lub kościołach klasztornych i tam istotnie mają racyę bytu, ale nie po parafiach, gdzie Msza śpiewana proboszcza, który zerwał struny głosowe, słuchając długie lata spowiedzi w wilgotnych, zimnych kościołach, nie wiele różni się od czytanej. Czyż więc należy do niej stanowczo stosować dekrety papieskie, czy raczej śpiew celebransa uważać jako mający na celu zwrócić jedynie uwagę ludu na ważniejsze momenty Ofiary świętej i uważać dajmy na to sumę na parafiach, jako mszę czytaną – bo, zaiste, intonacyi np. “Gloria” i “Credo” kapłanów z zerwanym głosem nie można chyba nazywać śpiewem, od którego ma zależyć śpiewanie lub nie ogółu ludu wiernego w kościele pieśni polskich.
Myślę, że w wielu razach, gdyby kapłan głośno powiedział “Credo”, lepiejby się to wydało, niż śpiewanie w warunkach, gdy kapłan zerwał przez długoletnie prace struny głosowe i wydaje z siebie coś podobnego do śpiewu, a to ma być już pobudką, aby lud śpiewał lub nie pobożne pieśni polskie. To też nasze sumy parafialne stanowczo zaliczyłbym do mszy czytanych.
Zdawałoby się także, że rozporządzenie co do chórów mieszanych w naszych warunkach odnosi się do śpiewaków tylko czysto kościelnych, bo przygodnych śpiewaków, jakimi są ci, co zwykle śpiewają z organistą, takowymi nazwać nie można. Ale czyż jest, choćby jeden w naszym kraju kościół poza katedrami, któryby posiadał stałych i pensyonowanych śpiewaków, którzyby z urzędu obowiązani byli śpiewać liturgiczne śpiewy ratione otrzymanej pensyi? Chóry więc nasze parafialne możnaby uważać na równi z ogółem wiernych, śpiewających na kościele, a w takim razie proboszcz tylko winien dawać baczenie, aby zachowywano się skromnie na chórze i aby śpiewano pieśni odpowiednie Bożej świątyni, a te wie rzeczy stanowczo dadzą się zaprowadzić.
Nie będę już nic dowodził, co do śpiewania po polsku nieszporów przez ogół wiernych, zebranych w kościele; zapewne to nie jest liturgiczne, ale fakt faktem, że nieszpory śpiewane przez cały kościół wstrząsające robiły wrażenie. Zastosowałem się zaraz do rozporządzenia Rzymu i obecnie się doń stosuję ściśle i bezwarunkowo, ale konstatuję, że z chwilą wprowadzenia łacińskich nieszporów lud mniej uczęszcza na nie i zdaje się być jakiś znudzony.
Nieszpory dawniej w następujący odbywały się sposób: kapłan na parafiach wiejskich intonował nieszpory po łacinie, lud śpiewał psalmy po polsku, kapłan je odmawiał po cichu po łacinie, a capitulum i oracye głośno odśpiewywał również po łacinie. Zastrzegam się tu, że nie myślę bynajmniej występować przeciw rozporządzeniom Rzymu, tylko sądzę, że one w wielu razach nie są dobrze zrozumiane i odpowiednio przez nas stosowane, a może wreszcie i stan rzeczy w Polsce niezbyt dokładnie Stolicy Apostolskiej jest przedstawiony.
Są to jednak rzeczy ważne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy istnieje wzmożona propaganda oderwania ludu od Kościoła. Lud ogromną wagę przywiązuje do zewnętrznych form i praktyk Kościoła.
Pamiętam, jakie zgorszenie wywołało między ludem ogłoszenie w gazetach, jakoby papież zniósł niektóre święta, albo też nieodpowiednie ogłoszenie z ambony przez niektórych kapłanów o zniesieniu (zamiast dyspensowaniu) postów. Widziano wtedy niektórych prostaczków bez skrupułu jedzących w piątek kiełbasę, a na zwróconą sobie uwagę mówili oni, że post jest zniesiony, niezadługo będzie zniesiona i spowiedź...
Taki był rezultat nieodpowiedniego ogłoszenia dyspensy, a zdaje się, że podobny być może z nieodpowiedniego stosowania dekretu o śpiewach.
X. M. Ciemniewski ("Wiadomości Archidyecezyalne Warszawskie", kwiecień 1917 r.)