Śpiewnik Wrocławski 1865Ojcze Boże wszechmogący, * Który z miłości gorącéj,
Zesłałeś na te niskości, * Syna swego z wysokości
Ku wielkiému pocieszeniu; * Twému ludzkiemu plemieniu,
Wydałeś Go na stracenie, * Przez człowiecze odkupienie.
Miejmyż wszyscy na baczności, * Drogą śmierć Jego miłości,
I smutek Matuchny Jego, * Który cierpiała dla Niego.
Gdy Go we czwartek żegnała * Tak Mu mówiąc narzekała:
Weźmij mię w Ogrojec z sobą, * Pójdę rada na śmierć z Tobą.
Pan na nią smutnie poglądał, * Po swéj Matce tego żądał:
Miła Matko racz mię puścić, * Noc ci blisko już nam czas iść.
Smutneć było rozłączenie, * Z swym Synem téj miłéj Pannie;
Miała serdeczne bolenie, * Patrząc na Jego lękanie.
Gdy do Ogrojca przybieżał, * Padł na ziemię krzyżem leżał,
Tam swą mękę wszystkę widział, * Którą nazajutrz cierpieć miał.
Miał w sobie przeciwne siły * Dwie, a obie wielkie były;
Okrutnie z sobą walczyły, * Mało Go nie umorzyły.
Bo Mu lękająca siła, * Okrutną śmiercią groziła;
Ale miłość zwyciężyła, * Bo ta w Nim mężniejsza była.
Klęknął na kolana potém, * Jął się pocić krwawym potém;
Mówiąc: Ojcze możeli być, * Racz ten kielich precz oddalić.
Jezu miły nie lękaj się * Wstań, nie klęcz, upamiętaj się;
Masz niedaleko Judasza, * Ciągnie z ludem od Annasza.
Wiedzie na Cię lud niemały * Z kijmi, z mieczmi, z pochodniami;
We zbroje się ubierali, * Przełożeni im kazali.
Wtém przystąpił Judasz cudnie, * Pozdrowił Pana obłudnie,
Potém Go zdradnie całował, * Pan się schylił, twarz mu podał.
Gdy się miał z żydy potykać, * Począł z niemi w przód rozmawiać,
Pytał ich kogo szukacie, * Jeśli mnie? oto mię macie.
Prędko kniemu przyskoczyli, * O ziemię Go uderzyli;
Z głowy, z brody włosy rwali, * Opak Mu ręce związali,
Związawszy Go tak okrutnie * Wiedli Go do miasta chutnie;
Pchnęli Go w rzekę cedrową, * Unurzali Go i z głową.
Sami zdrajcy szli po moście, * Pana wiedli w rzekę proście;
Powalił się upadł w wodę, * Zbił sobie o kamień brodę.
Annasz Go srogo przywitał, * Gdzie masz ucznie? tak Go pytał;
Niemałoś tu złego zbroił, * Fałszywąś nauką zwodził.
Pan pokornie odpowiedział, * Panie Annaszu byś wiedział,
Zawsze ja jawnie w kościele, * Powiadałem prawdę śmiele.
Wyciągnąwszy żyd prawicę, * A miał zbrojną rękawicę;
Wyciął Mu srogi policzek, * Pan nasz zemdlał, upadł wszystek.
A zaż tak odpowiadają, * Paniętom gdy Cię pytają:
Czemuż nie masz w uczciwości, * Biskupa Jego miłości.
Więc na przemian wszyscy słudzy, * Jedni z tyłu z przodu drudzy,
Włosy Mu z głowy targali, * Na Jego świętą twarz plwali.
Gdy Mu oczy zawiązali, * Prorokować Mu kazali,
Godząc Mu z pięścią do szyje, * Gadaj Jezu kto Cię bije.
Posiedział Annasz w noc chwilę, * A miał czystą krotofilę,
Patrząc na więźnia swojego, * Na Zbawiciela naszego.
Annasz wiedzion do łożnice, * Pan nasz wepchnion do piwnice;
Jaki tam był nocleg Jego, * Kościół nie śmie zjawić tego.
W Piątek wywiedzion z piwnice, * Jakoby łotr z męczennice;
Prowadzon do Kaifasza, * Od okrutnego Annasza.
Widział tam Pan miłościwy, * Iż Biskup niesprawiedliwy,
Fałszywe nań świadki zwodził, * Bo Go na śmierć wydać godził.
Gdy Kaifasz z swémi świadki, * Pletli Nań wszystkie niestatki;
Stała prawda niestrwożona, * Przed biskupem spotwarzona.
Piłatowi Go posłali, * Osądzić mu Go kazali,
Wdziali Mu łańcuch na ramię, * Ten był śmierci Jego znamię.
Wszak wiemy Panie Piłacie, * Że ten łańcuch dobrze znacie;
Każdy więzień co go nosi, * Od śmierci się nie wyprosi.
Daléj Mu cierpieć nie możem, * Bo się czyni Synem Bożym,
I Królem się też mianuje, * Co się nigdzie nie znajduje.
Stał przed Piłatem związany, * Zbity, spluty, zekrwawiony;
Nie widział Piłat żadnego, * Więźnia takiego nędznego.
Zaś Go posłał Herodowi, * Galiléjskiemu królowi:
Oto masz więźnia swojego, * Wyzwól jako niewinnego.
Rzekł Mu Heród niewstydliwy, * Ukaż nam tu jakie dziwy;
Żydowie mi powiedzieli * Iż Twoje cuda widzieli.
Widział Pan Króla pysznego, * Nie rzekł mu słowa żadnego;
Chciał z Nim Heród gadać dwornie, * Ale Pan milczał pokornie.
Król Heród serca pysznego, * Wzgardził Jezusa miłego;
Na Jego większe pośmianie, * Wdziali Nań z powłok odzienie.
Pastwili Mu się nad głową, * Z ostrą koroną cierniową;
Uczynili Mu żydowie, * Tysiąc ran w Najświętszéj głowie.
Odesłał Go król sędziemu, * Wielce niesprawiedliwemu:
Coś mi to posłał niemego, * Przyjmij zasię więźnia swego.
Widział Piłat iż niewinny, * Rzekł: jest u mnie więzień inny;
Niech stanie się wola wasza, * Skażę na śmierć Barrabasza.
Kazał Jezusa miłego, * Bić u słupa kamiennego;
Bili Go żydowie sami, * Biczmi, łańcuchy, miotłami.
Gdy się nad Nim spracowali, * Ci którzy Go katowali;
Z powrozów Go rozwiązali; * Piłatowi Go posłali.
Wywiódł Piłat ubitego, * Już na poły umarłego;
Oto macie więźnia swego, * Wypuszczam wam Go żywego.
Niemiłosierni żydowie, * Okrutniéjsi niż katowie:
Na Piłata zawołali, * Ukrzyżować Go kazali.
Piłat w rozumie pobłądził, * Kwoli żydom Go osądził;
Skazał na śmierć niewinnego, * Jezusa Syna Bożego.
O Piłacie niecnotliwy! * Czemuś tak niesprawiedliwy;
Oto Baranek niewinny, * Idzie na śmierć bez przyczyny.
Żydowie Go pochwycili, * Na górę Go wprowadzili,
Gwoźdźmi Go na krzyż przybili, * Między łotry postawili.
Wisiał na krzyżu zraniony, * Zbity, skłóty, zekrwawiony,
Nie mając odpoczywania, * Od jęcia aż do skonania.
A byłci tam strach niemały, * Gdy się opoki padały,
Ziemia nad obyczaj drżała, * Jakoby się zapaść miała.
Stało się nad przyrodzenie, * Po wszym świecie zamierzchnienie;
Żywioły się zasmuciły, * Gdy umierał nasz Pan miły.
O Panie nasz miłościwy! * Czemuś tak bardzo cierpliwy,
Dla zmiłowania naszego, * Zapomniałeś Bóstwa swego.
Gdy nas tak bardzo miłujesz, * Sromot, razów, ran nie czujesz;
Raczże nas téż tém darować, * Daj nam siebie zamiłować.
Weźmyż to każdy w swą głowę * Najdroższą śmierć Jezusowę;
Rozmyślajmy ją serdecznie, * Będziem z Nim królować wiecznie. Amen.