Śpiewnik Pelpliński, Pieśni o śmierci, Pieśń IV
Jest zdrada w świecie
Jak w polnym kwiecie,
Więc ją porzucić;
Duszo kochana,
Grzechem zmazana,
Czas się ocucić.
Biją godziny,
Przyczyniasz winy,
Szatan swe strzały
Jadem naciera,
Piekło otwiera,
Stróż nieospały.
Nade lwy sroźsza,
Nad smoki gorsza
Śmierć na nas czuje;
Rozkosz cukruje,
Żyć obiecuje,
Kosę gotuje.
A w tem szarłaty
I kmiecie płaty
Jako mól psuje;
Królmi kieruje,
Cesarze truje,
Wszędy panuje.
Obraca w błoto
Perły i złoto,
Robaki daje;
Zacnym hetmanom,
Chłopom i panom
Serce się kraje.
Gdy trochę płachty
Odziewa szlachty
Grono zielone,
Tam ciska w groby
Marsa ozdoby
Krwią ubroczone.
Żałośne matki!
Od piersi dziatki
Śmierć wam wydziera!
Śmierć jadowita,
Gdy kwiat zakwita,
Wnet go zabiera.
Zaś wychowanych
Synów kochanych
Nie daje zażyć;
Klejnot tak drogi
Każe głos srogi
Prędko odważyć.
Podcina kosą
Jak trawę z rosą
Młódź wyśmienitą;
Husarza w boju
Bierze do gnoju .
W moc znamienitą.
W bojaźń obraca,
Serce utraca,
W smutek odziewa;
Rycerz umiera,
Harce zawiera,
Krwią piersi zlewa.
Nie da się prosić
Śmierć, ni rąk wznosić,
Wszystkich zabija,
A choć przewlecze
Twój wiek, człowiecze,
Jednak nie mija.
Matuzal stary,
Nie doznał wiary,
Umarł w tysiąc lat;
Józef strapiony,
Potem wsławiony,
Zwiędnął jako kwiat.
Absalon gładki,
Zły syn złej matki,
Gdzie w swej urodzie?
Blask jego spłynął,
We krwi utonął,
Jako marmur w wodzie.
Jak złote włosy
Od ostrej kosy
Leżą podcięte,
Krwią boki pluszczą,
Dąbrowę tłuszczą
Grotami spięte.
Pasmem się wiją,
Gdy piersi gniją,
Sprośni pędracy;
Rotami chodzą,
Gdy harce zwodzą
Z powietrza ptacy.
Wesołe czoło
Dziurawe w koło;
Wargi rumiane
Daleko cuchną,
Gdy już opuchną
Ropą oblane.
Mizerne oko
Uschło szeroko;
Twoje ogrody,
Złote winnice,
Zimne krynice
I rzeczne brody.
Cyprys blednieje,
Róża więdnieje,
A twe powieki
Siły nie mają,
Uciech nie znają,
Gniją na wieki.
Ucho kamienne!
Pieśni zbawienne
Coś odganiało,
Gdzie wdzięczne strony
I brzmiące tony,
Które ustały?
Cytry spróchniałe,
Arfy zbótwiałe,
Milczy muzyka;
Teraz kosztuje,
Wiernie pilnuje
Robak języka.
Gdzie jest pląsanie,
Gdzie rąk klaskanie,
Insze lubości?
Gdzie tańce miłe?
Gdzie, nogi zgniłe,
Wasze radości?
Bachusie, swego
Starosłodkiego
Wina pozbyłeś
Piekielnych szańców
Dla skocznych tańców
Młódź nabawiłeś.
Świetne szarłaty,
Drogie bławaty,
Gdzie wasza cena?
Chłop nie da prosty
Za wasze koszty
Swego odzienia.
Czemuż zdradzacie,
Czem namawiacie
Młódź nierozmyślną,
By się stroiła,
Sercem wabiła
Rozkosz pomyślną?
Wymyślne fety,
Smaczne pasztety
I wina drogie,
Na nas godzicie,
Co nam mnożycie
Robactwo srogie.
Objadajże się,
Upijajże się,
Wytchnieć też tego;
Czeka cię taka
Twych pijaństw zapłata
Trunku smolnego.
Szczera marności,
Marna próżności,
Także na świecie
Wszystko się mieni,
Złe z dobrem mieni
W zimie i lecie.
Młodość czerwona,
Starość zielona
Także to słynie;
Za twoje posty,
Nędze, kłopoty,
Także to ginie.
Nieszczęsna głowa,
Zrozumiej słowa,
Cóż świata pragniesz?
Czem piekłu służysz,
W rozkoszach płużysz,
Sercem nie władniesz?
Wyglądasz z broga,
Nie dbasz o Boga,
Jakobyć nieba
Przeżywszy lata
Po zejściu z świata
Nigdy nie trzeba.
Bogacz szalony
Jęczy strapiony
W siarczystym lochu;
Tak dla srebrnego,
Trochę złotego
Skwarzy się prochu.
Z ognia głos wznosi,
O kroplę prosi
Maluchną wody;
Co przed tem śpiewał,
Dostatki miewał,
Codzienne gody.
Marna próżności,
Próżna marności,
Co my widziemy;
Biada! pijaństwo,
Skarby, tyraństwo,
Ach, miłujemy.
Czyli nie wiemy,
Że wiatr goniemy,
Gdy chcemy świata;
Lecz zawsze bitwy,
Toczy gonitwy
Nocna poświata.
Jużeś żył wiele,
Grzeszyłeś śmiele
Przy twej rozkoszy;
Perły z urodą
Nię pójdą z tobą,
Śmierć to rozproszy.
Zostaną woły,
Konie, stodoły,
Worki natchane,
Czeladź, szarłaty;
Twe tylko szaty
Mary usłane.
Fraszki są dziatki,
Niemądre matki,
Co ich żądają,
Bo jakie będą,
Na czem zasiędą,
Same nie znają.
Z rodzica cnego
Syn niedobrego
Rodzi się często,
Wszystko przepija,
Potem rozbija
Po wsiach lud gęsto.
Pierwej chciwością,
Potem i złością
Swą wolą puszcza;
Dni swej młodości
Na nieprawości
Szpetnie rozpuszcza.
Ztądci utrata
Spływa na brata,
Świat niedobrego
Wynosi sławę,
Herby, buławę
Z domu zacnego.
Zginęły dawne
Dzielne i sławne
Ich familie,
A dobry dziedzic
Jak prawy rodzic
Dobrem ich żyje.
Płochość synowska,
Zdrada łotrowska
To pogubiła;
Najprzód klejnoty,
Potem herb złoty
W wino wrzuciła.
A my szaleni,
Grzechem spaleni
Nic nie czujemy,
W zimne więzienie
Choć nas czart zienie,
Nic nie widziemy.
W pieniądz nie ufaj,
Przenieś w rajski kraj
Twe majętności;
Płać potępienie,
Kupuj zbawienie,
Odstępuj złości.
Buduj klasztory,
Ubogim stoły
Hojnie wystawiaj,
Sieroty w Bogu
Przyjm w twoim progu,
Więźnie wybawiaj.
Bo wszystko strata,
Co dasz dla świata,
Przetoż oń nie dbaj;
Szczęśliwe dobra,
Które twa szczodra
Ręka prześle w raj.
Co za pożytek,
Że twój zbiór wszytek
Głupi syn strawi?
A ciebie smoły
Za twe stodoły
W piekle nabawi?
Czystość, prostota
I wszelka cnota,
Ta nie zaginie,
Z niej po żywocie,
W nędzy, w kłopocie
Ochłoda płynie.
Tam pociech świętych
Dla grzechów zdjętych
W niebie zażyjesz;
Tam twych kłopotów,
Tam z pracy potów
Piersi omyjesz.
Tam nie masz zdrady,
Buntów i zwady,
Tam pokój święty
Wszyscy trzymają,
Żalu nie znają,
Każdy bezpieczny.
Przez Twój ból srogi,
Jezu nasz drogi,
Daj nam powstanie;
Na śmierć okrutną,
Kosę rozrzutną
Daj pamiętanie.
Daj lamentami,
Hojnemi łzami
Obmywać grzechy;
Racz się zlitować,
A daj oglądać
Rajskie pociechy. Amen.