No więc się odbyło... Garść wrażeń (okiem organisty posoborowego, któremu przyszło grać na Mszy w rycie nadzwyczajnym

):
garść wrażeń z wczorajszej celebracji:
Dotarłem na parę minut przed rozpoczęciem. Instrument okazał się powojennym pneumatycznym "Szczerbaniakiem" wstawionym w starszą neobarokową (w tym stylu wyposażony cały kościół) szafę. Traktura sprawna, bez opóźnień, ale stół gry dość osobliwy: pedał nieco niewymiarowy i zdecydowanie przesunięty w prawo, zwłaszcza w górnej części skali. Zgromadzenie w kameralnym wnętrzu zapowiadało się równie kameralnie (kilkadziesiąt osób). Głosy alikwotowe tak ryczące, że w tych warunkach nie było szans na ich użycie, nawet do c.f. w chorałach. Pryncypały też z gatunku "urywających łeb" nadające się tylko do akompaniamentu polskich, dobrze znanych pieśni. W tej sytuacji zmuszony byłem "zagniatać na fletach" (jak bywa to tu i ówdzie określane) w tym i chorał Bacha również. Na większe próby w zasadzie nie mialem już czasu, i trzeba było pójść na żywioł. Przypomnę, że w kalendarzu sprzed reformy przypadało wczoraj Święto (jakiejś tam ówczesnej rangi) Chrystusa Króla (przy okazji dowiedziałem się, że w Stolicy Apostolskiej przygotowywana jest edycja ksiąg rytu nadzwyczajnego umożliwiająca stosowanie doń współczesnego kalendarza liturgicznego - ukończenie prac przewiduje się za ok. dwa lata).
Procesji wejścia towarzyszyło jedno z Preludiów D-dur ks. Chlondowskiego na organo pleno (tonacja wybrana z myślą o późniejszej intonacji Asperges me) utwór w duchu cecyliańskim, czyli dobrze się komponujący z całością.
W śpiewie towarzyszącym aspersji zdarzyło mi się jakichś tam parę potknięć (no ale nadmiar emocji, co zresztą zostało mi wybaczone). Ludek niestety ledwie coś tam mruczał pod nosem, więc cały ciężar nie tylko akompaniamentu, ale i prowadzenia śpiewu spadł na mnie.
Na introit zaśpiewaliśmy popularny śpiew "Christus vincit" przeplatany psalmem "Laudate Dominum omnes gentes" w tonie V. Po krótkiej improwizacji dano mi znak, że czas zacząć Kyrie, które podobnie jak zaintonowane przez celebransa Gloria przebiegły całkiem sprawnie. Mam wrażenie, że bez akompaniamentu mizeria byłaby wielka, więc mimo wszelkich zdroworozsądkowych naszych dywagacji, że chorał najlepiej brzmi a capella - bez porządnej scholi eksperymentów takich nie radzę.
Celebrans odśpiewał kolektę i lekcję. Jako psalm zaśpiewaliśmy (a właściwie zaśpiewałem) znany psalm Gomółki: Nieście chwałę mocarze. Celebrans odśpiewał Ewangelię.
Na ambonę udał się ks. dr Marek Kaczmarek (mój kolega ze studiów teologicznych), który przygotowuje się do celebracji w rycie nadzwyczajnym. Odczytał po polsku treść Liturgii Słowa i wygłosił homilię, co dało mi nieco oddechu.
Celebrans w podanym przeze mnie tonie zaintonował Credo, którego podobnie jak aspersji sie obawiałem, ale emocje już nieco opadły i poszło nadzwyczaj dobrze.
Na Offertorium zaśpiewaliśmy 4 zwrotki Kochajmy Pana (niestety, większość śpiewów stricte na cześć Chrystusa Króla czy w ogóle chrystologicznych, nawet jeśli jest wartościowa, jest stosunkowo nowa i mało znana miłośnikom starego rytu), a ponieważ to nie wystarczyło, dodaliśmy jeszcze Z rąk kapłańskich.
Po sekrecie nastąpiła prefacja. Celebrans niezwykle mi zaimponował faktem, że wprawdzie nieco nieczysto i zbyt pośpiesznie jak na mój gust, ale w ogólnej zgodzie z dobrze wyuczonym zapisem - wykonał ją w tonie solemnior (brawo!). Sanctus przeszło bez problemu (choć w pozycji siedzącej musiałem jednak posiłkować się kradzionymi oddechami, bo całe frazy trudno było zrealizować). W ciszy nastąpiła konsekracja, a po niej jako tło dla dalszej części odmawianego w ciszy kanonu wykonałem chorał Liebster Jesu (z kolorowanym c.f.) Bacha, w anonsowanej wyżej nietypowej fletowej registracji.
Celebrans odśpiewał Pater noster, ktoś tam nieśmiało próbował wtórować z dołu (ach to nieuctwo) zaśpiewaliśmy zakończenie, a potem w odpowiednim momencie Agnus Dei.
Po Ecce Agnus Dei i odpowiedniej aklamacji zaśpiewaliśmy na Komunię pieśń U drzwi Twoich poprzedzoną moim preludium chorałowym, a po Komunii na uwielbienie zagrałem jeden z chorałów Regera.
Po błogosławieństwie ze względu na porę (zgodnie z wcześniejszą sugestią celebransa) odśpiewaliśmy Apel jasnogórski i wreszcie na zakończenie Mszy 3 zwrotki Króluj nam Chryste. Wobec kuriozalności klawiatury pedałowej nie odważyłem się zagrać planowanego wcześniej mego chorału Ein feste Burg, i zagrałem chorał Freu dich sehr o meine Seele Regera z op. 135a.
Po Mszy w zakrystii okazało się, że celebrans (ks. Jarosław pracujący w Kaliszu) jest sympatycznym młodym (na pewno młodszym ode mnie) człowiekiem, trochę amatorsko grywającym na organach, któremu zarówno PWCO, niektóre moje chorałki, jak i w ogóle wirtualnie moja osoba były już znane, tak więc rozmowa przebiegła w przemiłej atmosferze. Bardzo sympatycznym człowiekiem okazał się też miejscowy proboszcz, któremu bardzo spodobał się pomysł, że rozmowę z miejscowym organistą (niestety nie był obecny) na temat podszkolenia w temacie rytu nadzwyczajnego i akompaniamentu chorału - zamierzam prowadzić w kuflotece
No i na koniec organizatorzy całej akcji: Dominik i Radek (ceremoniarz) odstawili mnie do domu. Po drodze zakupiliśmy obowiązkowo od%stres%owywacze. A przed rozstaniem pogadaliśmy sobie jeszcze z godzinkę z Dominikiem (tzn. właściwie wygłosiłem mu obszerny monograficzny wykład nt. historii chorału i retoryki barokowej

).
Następna impreza 11 listopada. Organizatorom dziękuję za wszelką życzliwość, pomoc i zaproszenie. To było naprawdę ciekawe doświadczenie.