Franciszek Karpiński
PSALM XXX
In te Domine speravi, non confundar.
Wielu rozumie, że ten Psalm złożony był od Dawida, kiedy był uciekł do Achisa króla Geth, albo Saul ana pustyni Maon. Ale lepiey rozumieć powszechnie, że w czasie prześladowania Saulowego złożony był.
Tobie ufałem, Boże niezmierzony!
Nie day, abym był kiedy zawstydzony:
Jak lubisz prawdę, tak bądź mą zasłoną,
Nakłoń twe ucho, śpiesz się z twą obroną.
Bądź mą twierdzą, i ucieczki domem,
Gdziebym się w czasie schronił przed pogromem.
Bądź Bogiem mocnym, i przez imię twoje
Wiedź mię za rękę, wzmaćniay zdrowie moje.
Od sideł, które na mnie zastawiano,
Wyrwiy mię, wszakże jesteś mą obroną:
W twych ręku składam żywo móy tęskliwy,
Panie lat moich, i Boże prawdziwy!
Dobrego oka twego nie uznają,
Którzy w swém życiu próżności szukają.
A ja nadzieję w tobiem złożył, Panie,
Litość mi twoja za pociechę stanie.
Raczyłeś spoyrzeć na me udręczenie;
Dałeś w ucisku duszy mey zbawienie.
Z nieprzyjacielskich tyś mię rąk wybawił,
W mieyscu bezpieczném nogi me postawił.
Zlituy się, Panie, wśrzód bólu mojego,
Wzrok mi móy ustał dla gniewu twojego;
Życie mi gaśnie, niszczeją wnętrzności,
I lata moje w ustawney żałości.
W moim ucisku zwątlały mi siły,
I wyschłe mi się kości poruszyły;
Móy nieprzyjaciel palcem mię skazuje,
Zły sąsiad z mego nieszczęścia żartuje.
Ci, co od dawna jeszcze mi sprzyjają,
Mówić, widzieć się ze mną obawiają;
Jak mnie postrzegą, spotkania się chronią,
Ani mię ścisną przyjacielską dłonią.
Jak gdyby mię już na świecie nie stało,
Tak o mnie wszystko razem zapomniało.
Jako naczynie, które zaniedbano,
Tak mię za podły wyrzut poczytano.
Stałem; oni mię szczęściem nie poznali:
Jakież potwarze na mnie nie gadali?
Zeszli się w radę, i już się zgodzili,
By mię niewinnie życia pozbawili.
Jam w Panu ufał w nieszczęściu tak srogiem
I rzekłem: „Boże! nie jestżeś mym Bogiem?
„Ty moim losem zarządzasz od wieka,
„Racz mię uwolnić z rąk złego człowieka.”
Łaskawém, Panie, spoyrzyy okiem twojém,
Okaż twą litość w tym ucisku moim;
Niech za to kiedy wstydu nie odnoszę
Że cię w mey nędzy o ratunek proszę.
Niech się niezbożny lud wstydem zapali,
I niechay go śmierć niewczesna z nóg zwali;
Boday zaniemiał język ten złośliwy,
Co celem jego jadu sprawiedliwy.
Jak wielka jeszcze słodycz zachowana
Dla tych, którzy się obawiają Pana;
Którzy przed ludźmi wyznawają śmiało,
Żeś jest ich Bogiem, choćby co się stało.
Kiedy się na nich złość ludzka skojarzy,
Ty ich ukryjesz w śrzód światła twey twarzy;
Gdy się za niemi zawziętość zażenie,
Ty im dasz w twoim przybytku schronienie.
Błogosławiony Bóg! który z litości
W tey twierdzy swojey ukrył mię w przykrości,
W tenczas, gdym błędnie myślał co inszego,
Że mię odrzucił od oblicza swego.
A tys na głos móy wspomniał, wieczny Panie!
Kiedym cię wzywał w uciśnionym stanie.
Wy słudzy Pańscy! kochaycież go stale;
On szukać prawdy umie doskonale.
On pyszne głowy ku ziemi pochyli,
I w odpłatach się swoich nie pomyli.
Dal tego mężnie stać, i czynić macie
Wszyscy, którzy w nim nadzieję składacie.