O! nie wiecie wy ludkowie,
Jak za dawnej tam pamięci
Byli z pośród was królowie,
Byli nawe, nieraz Święci.
Tam gdzie tacy, jak my, ludzie,
Wśród dalekie ztąd Hiszpany,
W ciągłych modłach, postach, trudzie
Żył Izydor, Oracz zwany.
Takim jak wy był on chłopkiem,
Tak się, jak wy, męczył, nużył;
Przecież mnogich cnót dorobkiem
Myta niebios się dosłużył.
Dziki nad nim pan przewodził,
Sprzęgał z bydłem, kuł do taczek,
Krzywdził, więził, chłostał, głodził;
Wszystko święty zniósł prostaczek.
Zniósł, bo męki Jezusowe
Stokroć bardziej go bolały;
Cierń co w Boską wrył się głowę,
Rany, co krew świętą lały.
Zniósł, bo sroższe widział dole
Nieszczęśliwszych szereg długi;
Zniósł, bo wiedział, że tu pole
Nie nagrody, lecz zasługi.
I raz pan ów bez sumienia
Podwójną mu orkę zadał,
A w przypadku niespełnienia
Straszną karę zapowiadał.
Westchnął biedny, wsatł przed świtem,
Zaprzągł wółki uporczywe,
Szedł z spojrzeniem w ziemię wrytem,
I tak zawiódł je na niwę.
A że w każdej trudnej porze
Wprzód do Boga się odnosił,
U stóp krzyża kląkł w pokorze,
I gorąco błagał, prosił.
Głowę w świętej chylił skrusze,
Sercem nieba przywoływał,
Korzył myśli, czyścił duszę,
I w Chrystusa się wpatrywał.
I tak długo i głęboko
Zatapiał się w męce krzyża,
Aż tu słońce już wysoko,
I południe się przybliża.
Zląkł się, jakby z snu przecucił,
I zapłakał w swej niedoli;
Gdy w tem w koło okiem rzucił:
Jakaś jasność! woń po roli.
Patrzy - widzi zadumiały
Niepojęte cuda! dziwy!
Anioł śliczny, jak śnieg biały,
Doorywa jego niwy.
Każdy zagon wyciągnięty
Tak prościuchno i tak ładnie;
Nie ma bicza rataj święty,
Wółki przecież idą składnie.
Idą z okiem tak wesołem,
Pług tak lekko płynie w ziemi;
Pada chłopek, bije czołem,
Łzami zlewa się wdzięcznemi.
Gdy w tem Anioł promienisty
Nagle w górę wzlata, leci;
A jak tęcza pas ognisty,
Długi ślad się za nim świeci.
Niknie, ginie postać święta,
Ginąc takie słowa głosi:
Kto o Bogu swym pamięta,
Temu pomoc Bóg przynosi.
Wiele, wiele wieków zbiegło,
Nim w tem samem miejscu cudu
Wielkie miasto się rozległo,
A w niem mnóstwo zlało ludu.
Od poranku do wieczora
Nie zliczyłbyś gmachów licznych,
Ni w kościele Izydora
Wszystkich bogactw, wotów ślicznych.
Król po królu w wielkiem mieście
Włada, rządzi, rozkazywa;
A gdy przyjdzie umrzeć wreście,
Chłopka tego w pomoc wzywa.
I my, twoi rówiennicy,
Izydorze, nasz Patronie,
Prosim cię polscy rolnicy,
Racz nas w swojej mieć obronie.
Niech nam świeci twoja cnota,
Twa modlitwa nas zasili,
Byśmy doszli do żywota,
Wiecznie z tobą się cieszyli. Amen.
Pelplin, 1871. Nr. 774